poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział 1

-Demi wstawaj! - usłyszałam głośny piskliwy głos, w każdej sytuacji bym go poznała, jedyny na świecie, jedyny tak denerwujący - głos mojej matki.
-Jeszcze 5 minut - krzyknęłam przeciągając się na łóżku. Dziś miałam wyjątkową ochotę nie iść do szkoły, niestety u mnie w domu by to nie przeszło. Moja mama wychowywała mnie sama, przez co miała jakieś chore urojenia na punkcie szkoły i generalnie edukacji. Tak to nie interesowała się mną za bardzo, nie obchodziło jej czym się interesuje, czy mam przyjaciół, gdzie wychodzę. Jedyna rzecz, którą sprawdzała to były obecności i oceny w szkole. Na tym się kończyła jej kontrola rodzicielska. Więc mogłam wychodzić nawet na całe nocy, bylebym następnego dnia pojawiła się na zajęciach. Nie wiem ile czasu minęło, ale zdążyłam już na prawdę dobrze przysnąć, gdy poczułam, że ktoś zrywa ze mnie kołdrę. Byłam zła, otworzyłam oczy i jak łatwo można się domyślić zobaczyłam moją ukochaną matkę.
-Nie idę na pierwszą lekcję - zakryłam głowę ponownie kołdrą, udając że mnie nie ma. Myślałam, że odpuści. Wiecie jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia. Jednak nie tym razem, ponownie zerwała ze mnie kołdrę, tym razem już porządnie się wydzierając.
-Już wstaje, tylko zamknij się proszę - wiem, dla niektórych może to być absurdalne, tak odzywać się do matki. Jednak dla mnie jest to taka szara rzeczywistość, wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Ujrzałam swoje odbicie i mało co nie umarłam, pod oczami wielkie ciemne cienie, włosy w totalnym nie ładzie. Ziewnęłam, byłam dosyć przemęczona, spałam może z 3 godziny. Normalna matka pozwoliłaby posiedzieć mi w domu, ale nie no bo po co? Lepiej się męczyć. Po porannej toalecie, poszłam do pokoju przygotować sobie ubrania na dziś. Zdecydowałam się na leginsy i białą bokserkę, w końcu nie było tak zimno. Z wieszaka zgarnęłam jeszcze skórzaną kurtkę. Zeszłam na dół, gdzie czekała już na mnie mamusia. Rzuciła mi jakieś drobne na śniadanie i dosłownie wygoniła mnie z domu, bo przecież gdybym się trochę spóźniła to byłby koniec świata. Idąc wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Caroline, odebrała ale już wiedziałam, że nie jest zbyt szczęśliwa z tego że dzwonie.
-Czego? - warknęła zaspanym głosem do telefonu. No fakt, gdyby nie moja rodzicielka pewnie też bym teraz spała. Zazdroszczę Care mieszka sama, nikt jej nie ględzi nad uchem. Po prostu żyć nie umierać.
-Chciałam się zapytać, czy będziesz w szkole jednak słysząc twój głos, odpowiedź jest wręcz jasna.
-Tak cieszę się, że załapałaś. A teraz wybacz, ale idę spać dalej - nie czekając nawet na moją odpowiedź rozłączyła się. Szłam trochę, no dobra bardzo zła. Ten dzień już od początku był fatalny, a to że Care nie będzie było tylko po prostu dobiciem leżącego, w tym przypadku tym leżącym jestem ja, tak gdyby ktoś nie załapał. Na szczęście, w sumie na moje nie szczęście, do szkoły miałam blisko, za blisko i już po pięciu minutach stałam pod gmachem, tego urwiska. Jak zawsze uradowana (tutaj należy wyczuć mocny sarkazm) udałam się na pierwszą lekcję, najbardziej znienawidzoną przeze mnie matematykę. Miałam ją codziennie, z moim ukochanym wychowawcą, tutaj również pojawia się sarkazm.
-No to dziś popytam z ostatniej lekcji - to dosyć zabawne, bo to jedno zdanie z ust Mr. Robinsona, sprawiło że w sali zrobiło się cicho, wszyscy spuścili głowę i zaczęli udawać, że piszą coś, liczą, myślą.
-Lovato - to jedno słowo, a tak wiele może zmienić. Wstałam i podeszłam do tablicy, po całej nocy imprezowania jakoś średnio miałam ochotę na odpowiedź. Zadawał za dużo pytań, w za krótkim czasie, przez co na niczym nie mogłam się dokładnie skupić.
-Może Pan nieco wolniej - grzecznie poprosiłam, bo w sumie nawet nie miałam ochoty na kłótnie. 
-Lovato, nie jesteśmy w przedszkolu siadaj - tak jak kazał tak zrobiłam, nie miałam pojęcia czy to się wiążę z tym, że właśnie zaliczyłam jedynkę, czy widząc w jakim jestem użytecznym stanie, po prostu mi odpuścił. Gdy już miałam spytać i dowiedzieć się, czym uraczył mnie mój profesor, do sali wszedł dyrektor, szepcząc coś do ucha Robinsonowi. W przeciągu sekundy wstał ze swojego fotela, spoważniał, wyprostował się, chyba chciał wyglądać dostojnie ale średnio mu to wychodziło.
-Na następnej lekcji, czyli na naszej godzinie wychowawczej do waszej klasy dołączy nowy uczeń, więc przyjmijcie go z szacunkiem i klasą - powiedział dosyć poważnie, jego wspaniałomyślność była spowodowana obecnością dyrka, a nie tego że jest taki zawsze. Dalej lekcja minęła jak zawsze nudno, a przez niezapowiedzianą wizytę jaką mieliśmy nawet zapomniano o mojej jedynce. Także jedyne co mogę powiedzieć to DYREKTORZE PRZYCHODŹ CZĘŚCIEJ! Na przerwie siedziałam z grupką tej elity, tylko dlatego że wszyscy lubili Care, za czym szło, że mnie również. Taki szarak, a dzięki przyjaciółce może być lubiany, kto by pomyślał, że młodzież jest taka płytka. Wszyscy ciągle tylko mówili o tym nowym, kim jest, jak wygląda, a nawet już dziewczęta zaczęły go zaklepywać, ja tylko co chwilę przytakiwałam im z uśmiechem. W końcu zadzwonił dzwonek i wszyscy weszliśmy do klasy, każdy oczekiwał tylko jednej rzeczy - pojawienia się nowego. Szczerze mówiąc jakoś niespecjalnie na to czekałam, kolejny kujon, albo cwaniaczek takich mamy tu już, aż nadmiar. Po 20 minutach, drzwi w klasie się otworzyło, a do środka wszedł On. Gdy na niego popatrzyłam moja buzia szeroko się otworzyła, nie pomyślałabym, że tak zareaguje. Miał nieco ciemniejszą karnację, czarne lekko obcisłe spodnie, białą koszulkę, czarną skórzaną kurtkę, a jego oczy zasłaniały czarne okulary. Miał idealne rysy twarzy, do których pasowały  postawione na żel ciemne włosy. Nie mogłam pozbierać logicznie myśli, wszystkie porozpadały się na tysiąc kawałków. Mój rozum, pff o czym my tu mówimy, ja straciłam rozum. Nie sądziłam, że tak na mnie zadziała jego osoba.
-Przywitajcie nowego ucznia, wstańcie - wycedził przez zęby Robinson.
-Hej, jestem Joseph Jonas, ale mówcie mi Joe - uśmiechnął się nie zdejmując nadal okularów. Niesamowicie intrygowało mnie jaki ma kolor oczu.
-Demi ! - usłyszałam głośny ton nauczyciela. Potrząsnęłam głową i spojrzałam na niego, pewnie musiałam wyglądać jak jakaś idiotka.
-Tak?
-Ileż można Cię wołać !
-Przepraszam zamyśliłam się - szybko skarciłam się w myślach za taką wpadkę.
-Oprowadzisz nowego kolego po szkole teraz, ponieważ masz najlepsze wyniki w nauce więc nie stracisz nic - uśmiechnęłam się delikatnie przytakując, a za plecami słyszałam głos jednej z moich ,,kumpel"
-Co można stracić po godzinie wychowawczej?
-Michelle nie odzywaj się, Demetrio idź już -podeszłam do Joe i razem z nim wyszłam z klasy, oczywiście jako dżentelmen wypuścił mnie pierwszą.



Witam!
Jest to pierwszy rozdział tutaj, mam nadzieję że to opowiadanie przypadnie wam do gustu i będziecie tutaj częstymi gośćmi :) 

1 komentarz:

  1. A buu, to znowu ja twoja ukochana Pelasia!! Przechodzę od razu do konkretnego komentarza, bo muszę iść z piesem na dwór ;) No więc: Zaczyna mi się naprawdę podobać to opowiadanie (jak każde twoje xD). Aj sytuacja Demi jest dość intrygująca, a jej mama bardzo dziwna... Biedna dziewczyna, musiała wstać do szkoły :(
    Wyczuwam bardzo ciekawą wycieczkę szkołoznawczą (słowotwórstwo by Pelasia xD) No to ten... Czekam na kolejny i jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej ;)

    OdpowiedzUsuń