niedziela, 15 maja 2016

Rozdział 5

Otworzyłam oczy, rozejrzałam się po pokoju, do którego przez odsłonięte okno wpadały drażniące moje spojówki, promienie słoneczne. Był już ranek, musiałam przeleżeć na tej podłodze całą noc. Przypomniałam sobie, że już dziś o godzinie 14 mam swoją wielką chwilę. Podniosłam się szybko co nie było, zbyt dobrym rozwiązaniem.
-Kurwa - zaklęłam łapiąc się za głowę, od razu ponownie zsunęłam się po ścianie. Rozejrzałam się dookoła, na podłodze były smugi krwi, gdzieś pod ścianą leżała zakrwawiona żyletka. Na podłodze leżał mój telefon, wyciągnęłam się delikatnie i jakimś cudem udało mi się go złapać. Spojrzałam na wyświetlacz, który ukazywał godzinę 10, zdenerwowałam się bo przecież o 12 musiałam być już w szkole. Ponownie podjęłam próbę wstania, tym razem zakończyła się sukcesem. Cały pokój, był dosłownie postawiony do góry nogami. Książki, zeszyty, ciuchy walały się po podłodze. Na stoliku leżała przezroczysta folijka, w której było jeszcze trochę białego proszku. Musiałam po prostu jeszcze raz, ostatni. Wczoraj czułam się taka szczęśliwa, zapomniałam o problemach. To było cudowne, dawno nie byłam w tak świetnym stanie. Postanowiłam wciągnąć jeszcze jedną kresę, jednak zrobię to przed wyjściem, żeby w szkole jak i na tym cholernym przedstawieniu mieć lepszy humor. Zaczęłam ogarniać pokój, tak żeby było chociaż jak przejść. Założyłam na siebie bluzę z długim rękawem. W końcu musiałam iść do łazienki umyć rękę, która dosłownie była do łokcia ubrudzona krwią. Wcześniej jeszcze schowałam żyletkę do portfela, tak żeby na pewno nikt jej nie znalazł. Włożyłam rękę pod zimną wodę, żeby aż tak nie szczypało. Nawet nie miałam zamiaru nic odkażać, bo po co? Zeszłam na dół, wziąć z lodówki energetyka. Na kanapie siedziała moja matka, twarz miała schowaną w dłoniach. Nie miałam ani zamiaru, ani ochoty z nią rozmawiać. Jednak, gdy ta mnie zauważyła miała nieco inne plany.
-Demi, ja nie wiem co we mnie wstąpiło, przepraszam - stała za mną, a ja dosłownie ją olewałam.
-Demi do cholery odezwij się do mnie - ponownie z mojej strony, żadnego odzewu.
-Demetrio ! - krzyknęła łapiąc mnie za rękę i odwracając w swoją stronę.
-Daj mi spokój! Nie mamy o czym rozmawiać! W końcu jestem tylko zwykłym gówniarzem, a i nie fatyguj się, nie musisz dzisiaj być na występie. Albo inaczej, ja nie chcę nawet żebyś tam była, nie pokazuj mi się na oczy - ostatnie zdanie powiedziałam spokojnie. Po co miałam marnować siłę i głos, na kogoś kto nie był tego wart.
-Demi ja chce być, to twój debiut - w jej oczach zbierały się łzy, ale nie bardzo mnie to ruszało.
-Chcesz być żeby mnie zobaczyć, czy może żeby znaleźć sobie kolejnego mojego kolegę do zabawy? Daj spokój i nie wysilaj się - ominęłam ją, pijąc wcześniej wziętego Red Bulla. Weszłam do mojego pokoju, usiadłam w dużym puchowym fotelu. Teraz miała ważniejszy problem, niż użalanie się nad tym jak moja matka mnie traktowała. Musiałam wymyślić, jak skutecznie zamaskować blizny na nadgarstkach. Długi rękaw odpadał na samym początku, ponieważ moja postać, którą gra ma garderobę głównie na krótki rękawek czy też ramiączka. Najbardziej trafnym pomysłem, było założenie takiej ilości bransoletek, żeby to skutecznie zakryć. Założyłam masę gumowych, szmacianych, molinowych bransoletek. Całość wyglądała niesamowicie fajnie, może nawet pomyślę nad tym, żeby zatrzymać je na stałe. Ogarnęłam się, czyli uczesałam włosy, ubrałam się, wzięłam torbę do której włożyłam scenariusz i potrzebne rzeczy. Dosłownie przed wyjściem z domu, na biurku rozłożyłam sobie równą kreskę, która po chwili została przeze mnie pochłonięta.
Gdy dotarłam do szkoły, była tak mniej więcej 11:30, więc jakimś cudem obyło się bez spóźnienia. Wszyscy już byli, weszłam na końcu. Oczywiście dzięki moim wcześniejszym działaniom, mój humor był aż zbyt dobry. Stresu nie czułam w ogóle. Po chwili obok mnie znalazło się parę osób, które zaczęły mnie szykować. Makijaż, fryzura, nawet przynieśli mi ubranie do pierwszej sceny, nie sądziłam że tak profesjonalnie będzie to wyglądało, w końcu to tylko szkolny teatrzyk. Zostało nam może z 10 minut do wyjścia na scenę, wtedy obok mnie pojawił się mój występowy partner wraz z reżyserem, czyli krócej mówią Panem od muzyki.
-W ostatniej scenie dokładamy pocałunek, tak na zapieczętowanie waszej miłosnej historii - powiedział i odszedł, a ja stałam jak wmurowana.
-Co on powiedział? - spytałam nie tracąc dobrego humoru, tak ten towar był najlepszy na świecie, w ogóle nie traciłam mojej radości.
-Że się pocałujemy, to co może mała próba? - powiedział, a w jego oczach dostrzegłam iskierki.
-Możesz pomarzyć, że dotkniesz tych ust przed końcem tego teatrzyku - uśmiechnęłam się i ominęłam go. Pewnie, gdybym nie była w transie, zarumieniłabym się, czyli standardowo burak i wstyd.
-Wchodzicie za 10 sekund - usłyszałam głos jakiejś kobiety. Nabrałam powietrza, wypuściłam i powtórzyłam te czynność jakie 2-3 razy. Wtedy usłyszałam pierwsze nuty melodii do piosenki, którą śpiewałam. Byłam ubrana w zwiewną sukienkę sięgającą delikatnie przed kolano. Wyszłam na scenę i zaczęłam śpiewać.
-How to choose? Who to be? Well, let's see... - najgorsze były tylko te pierwsze dźwięki, później już cała publika zniknęła, czułam się jakbym była sama, więc się rozkręciłam, tak dałam czadu. Zbliżał się koniec piosenki, dlatego nieco uspokoiłam głos i na koniec ledwo słyszalnie wypowiedziałam ostatnie słowa:
-Whooo... who will I be? Who will I be! - na sali rozległy się brawa, wtedy tak jakby cała publika wróciła. Chciałam się uśmiechnąć, ale wiedziałam że nie mogę, pewnie dziwicie się czemu? To było przedstawienie, moja rola nie obejmowała śmiechu. Rozejrzałam się jeszcze po sali, na której nie było mojej matki. Wiem, że jej mówiłam żeby nie przychodziła, ale jako matka powinna! Choćby wbrew mojej woli, ale nie oczywiście po co?
Dalej wszystko szło zgodnie z planem, wraz z Joe odgrywaliśmy nudne scenki, poznaliśmy się, rozmawialiśmy, każde z nas coś zaśpiewało, aż doszło do naszej pierwszej teatralnej kłótni, po niej był czas na moją ulubioną piosenkę, patrzyłam mu prosto w oczy zaczynając śpiewać:
-It's like
He doesn't hear a word I say
His mind is somewhere far away... - to była dosłownie piosenka o nas i wiem to mimo, że mój stan nie jest najlepszy. Wiecie chodzi o ten wewnętrzny, bo mój humor jest nadal w normie. Później dołączył się do mnie Joe, nasze głosy tworzyły jedną zgraną harmonie, pasowały do siebie bardziej niż idealnie. Kończąc piosenkę staliśmy koło siebie trzymając się za ręce:
-But you're the harmony to every song I sing
And I wouldn't change a...
Wouldn't change a thing... - skończyliśmy, ponownie rozległy się brawa. Spojrzałam na niego, wiedzieliśmy że przedstawienie powoli dobiega końca. Co prawda to nie była jeszcze ostatnia scena, ale miałam taką ochotę go pocałować. Już miałam to zrobić, gdy mądry głos w mojej głowie zatrzymał mnie. Zeszłam ze sceny, jako niby zraniona. Joe został sam śpiewając kolejną piosenkę, przyglądałam mu się, gdy grupa ludzi poprawiała mi włosy i makijaż. Reszta przedstawienia minęła niesamowicie szybko, i wtedy był ten moment. Kończyliśmy śpiewać ostatnią piosenkę, ostatnie słowa:
-This moment, it won't be ignored
So why not open up that door
So come on open up that door
It's what we came here for
It's what we came here
We came here for... - teraz już wiedziałam na co jest moment, Joe podszedł do mnie złapał mnie w pół, przyciągnął do siebie, krótko spojrzał w oczy i zatopił się w moich ustach. Początkowo i planowo miał być to krótki buziak, jednak przez nasz, a raczej jego niedosyt zmieniło to się w coś niesamowitego. Oderwaliśmy się od siebie dopiero, gdy zabrakło nam powietrza. Czułam się cudownie, mogłam przenosić góry, to było lepsze niż po tych wszystkich dragach. Uśmiechnęłam się do bruneta i wtedy wyszli na scenę wszyscy aktorzy wraz z reżyserem (Pan Jones), ukłoniliśmy się i zeszliśmy. Przyjmowaliśmy setki gratulacje, wszyscy nagle zrobili się tak fałszywie przyjaźni, nie cierpię takiego zachowania. Joe miał już wcześniej grupkę fanek, ale teraz zrobiło się ich cała masa.
-Odprowadzę Cię - złapał mnie za rękę i wyszliśmy. Cała droga minęła w ciszy, nie puszczał mojej dłoni, ale wcale mi to nie przeszkadzało, bo niby czemu miałoby? Staliśmy pod moimi drzwiami, doskonale wiedziałam co tam zastane, dlatego musiałam zapytać go o jedną ważną rzecz.
-Joe, czy Ty mógłbyś...dać mi jeszcze jedną działkę? - spojrzałam niepewnie w jego zdziwione oczy, które powiększyły się do granic możliwości, wyczekiwałam na odpowiedź jednak, on wcale nie był spieszny mi jej udzielić. 




Witam :) 
Miałam tu już nic nie wstawiać, ale jak zobaczyłam że ktoś czyta to od razu zmieniłam zdanie. Mam nadzieję, że wam się spodoba nowy rozdział. A co do waszych blogów na pewno wpadnę do każdego kto tu wpadnie i zostawi komentarz, czy zainteresuję się opowiadaniem. Wszystko nadrobię w wolnych chwilach :))

środa, 4 maja 2016

Rozdział 4

Odwróciłam się gwałtownie, co było moim delikatnym błędem. Joe stał tóż za mną, teraz już wpatrywałam się w jego piękne oczy. Po raz kolejny dosłownie mnie nimi hipnotyzował.
-Demi...- powiedział i spojrzał na mnie, takimi słodkimi oczami. Czułam, jak kolana powoli robią mi się z waty, to było straszne. Nie chciałam przecież teraz przed nim paść.
-T..t..tak? - lekko się zająkałam, nabierając powietrza w płuca.
-Zastanów się nad tym występem, to na prawdę nic strasznego, a moglibyśmy dzięki temu pobyć trochę we dwoje, bez tej całej grupy dziewcząt, które nie dają mi spokoju - nie wierzyłam w to co słyszałam, jak on ze mną? Spędzać czas razem? To chyba jakiś żarcik? Ukryta kamera? Cokolwiek no!
-Ja właściwie to już się zastanowiłam - gdy to mówiłam wzrok spuściłam na ręce, czułam jak moje policzki gwałtownie się rumienią, teraz na bank wie, że jego obecność mnie krępuje. Ręką podniósł mój podbródek, tym samym zmuszając mnie do spojrzenia sobie w oczy. Z jego miny można, było wyczytać jasne pytanie, na którego odpowiedź tak strasznie czekał, a ja z nią zwlekałam. Wcale nie, dlatego że chciałam go trzymać w niepewności. Ja po prostu nie mogłam z siebie wydusić słowa, jego obecność tak na mnie działała.
-Ja, się zgadzam - spojrzałam teraz już nieco odważniej. Uśmiechnęłam się delikatnie wyczekując jakiej kolwiek reakcji z jego strony.
-Naprawdę? - spytał tak jakby nie dowierzał. No cóż, wcześniej dosyć mocno postawiłam sprzeciw, a tutaj odrobiona alkoholu, ładne oczka i się zgadzam. Jaka ja jestem uległa.
-Myślę, że tak - po moim słowach tylko uśmiechnął się, dał mi buziaka w policzek, rzucił szybkie dobranoc i już go nie było. A ja jak zakochana gówniara, poszłam z wielkim wyszczerzem do domu.

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
Dzień w dzień po lekcjach zostawałam w szkole wraz z Joe i uczyliśmy się wspólnie tekstów piosenek, ćwiczyliśmy je, spędzaliśmy miło czas. Ale poza tym nie widzieliśmy się w ogóle, tak na prawdę nie dowiedziałam się o nim nic więcej. Nadal jedyne informacje jakie znam to jego imię, nazwisko i wiek. Dziś po raz pierwszy odprowadził mnie do domu, nic dziwnego była to nasza najdłuższa próba. Trwała prawie do 21, wszystko dlatego że występ już jutro, więc to już takie generalne było. Piosenki mieliśmy opanowane na perfekcje.
-To co jutro mamy swój wielki dzień - stwierdził z uśmiechem. Pokiwałam twierdząco głową.
-Ja już może pójdę - oddałam uśmiech, stanęłam na palcach i na jego policzku złożyłam delikatny pocałunek. Zatrzymał mnie, i wręczył mi jakieś pudełeczko.
-Gdy będziesz się strasznie denerwować otwórz, powinno pomóc - skinęłam głową i weszłam do domu, od razu szybko wbiegłam po schodach na górę. Nie wspominałam, ale praktycznie przez cały tydzień razem z nami na próbach, była Care i David. Oczywiście nie po to, żeby się uczyć, a żeby spędzić czas razem. Tak oni ze swoją relacją zaszli już dużo dalej niż ja i Joe, zdecydowanie nie byli tylko przyjaciółmi. Każdą wolną chwilę spędzali razem, może i przemawia przeze mnie zazdrość, ale czułam jak tracę przyjaciółkę. Zachciało mi się jeść, dlatego zeszłam na dół. W przeciągu sekundy w moich oczach stanęły łzy, pewnie się zastanawiacie co zobaczyłam? Moja matka ledwo trzymająca się na nogach, oczywiście z powodu ilości spożytego alkoholu i jakiś małolat z mojej szkoły, który się z nią obściskuje. Ona już pozbawiona bluzki, on na szczęście jeszcze nie.
-MAMO ! - krzyknęłam zapłakanym głosem. Na chwilę odwróciła się w moją stronę, spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem i wybełkotała:
-Spieprzaj do pokoju gówniarzu! - tym razem to ona podniosła głos. Zalałam się tysiącami łez, które mimowolnie spływały po moich policzkach.
-Suka - przekrzyczałam ją dosłownie. Pobiegłam po schodach, wywalając się parę razy, zatrzasnęłam się w łazience. Płakałam to mało powiedziane, to była istna rozpacz. Nie mogłam się opanować, ręce mi się trzęsły, nie czułam już głodu. Otworzyłam szafeczkę, która znajdowała się nad umywalką, szukałam czegoś co pomoże mi zapomnieć o bólu. Wyjęłam żyletkę, wzięłam ze sobą ręcznik. Wyszłam z łazienki i pobiegłam do pokoju. Już miałam wykonać pierwsze cięcie, gdy przypomniałam sobie o pudełeczku, które dał mi dziś Joe. Nigdy jeszcze nie okaleczałam się, dlatego bałam się, mimo złości wiedziałam, że będzie bolało. Pospiesznie zaczęłam go szukać, wcześniej jeszcze zamknęłam drzwi na klucz, po to żeby nikt przypadkiem nie chciał mi przeszkodzić. W końcu po przerzuceniu dosłownie połowy pokoju znalazłam je. Otworzyłam i moim oczom ukazało się coś, czego w ogóle bym się nie spodziewała, to był szok. Leżała tam folia, a w niej biały proszek. Nie byłam głupia, od razu zorientowałam się co to jest. Na początku nie byłam przekonana, do takiej formy odstresowania, nigdy bym nie pomyślała o tym, że kiedyś będę myśleć, aby posunąć się, aż do takiego stopnia. Po około 5 minutach, na biurku leżała rozsypana jedna dłuższa kreska. Przed tym jak to zrobiłam starałam się racjonalnie pomyśleć, czy to na pewno dobry pomysł. Wzięłam głęboki wdech, wydech i za jednym razem pochłonęłam całą zawartość. Nie minęło kilkanaście minut, a poczułam głębokie odstresowanie. Świat zabawnie wirował, co rzeczywiście sprawiało mi przyjemność. Nie myślałam o problemach, a co za tym wszystkim idzie moja odwaga wzrosła do poziomu max. Teraz już nie miałam problemu, z tym co chciałam zrobić wcześniej. Wzięłam do ręki żyletkę i zrobiłam 3 mocne cięcia, widziałam jak krew wylewa się z mojej ręki strumieniami, zamiast płakać z bólu, śmiałam się jak opętana. Zamiast wycierać rękę ręcznikiem i jak kolwiek hamować krwawienie, pozwalałam aby wylatywało ze mnie życie, w tej chwili to było najlepsze co mogłam czuć. Nie rozumiałam świata i tego co mnie otacza. Moja matka, która wiecznie nie miała dla mnie czasu, umawiała się z uczniami z mojej szkoły. Ojciec, który nas zostawił, i do tego Joe, który zawrócił mi w głowie. Po tej jednej kresce wszystko przestało mieć znaczenie, wszystko stało się lepsze. W końcu przed oczami pojawiła mi się ciemność, zsunęłam się po ścianie, zamknęłam oczy.


sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział 3

Joe podszedł do mnie i zabrał kartkę, na której znajdował się tekst mojej piosenki. Na jego twarzy ujrzałam cień uśmiechu, spojrzał na mnie, nabrał powietrza i zrobił to czego bym się nie spodziewała, zaczął śpiewać moją piosenkę. Po chwili również i ja przyłączyłam się do niego, to było niesamowite. Czułam się jakby nikogo oprócz nas nie było, co prawda miałam na razie tylko kawałek piosenki, ale zaśpiewanie z nim tego skrawka, było cudowne. Skończył, a ja dośpiewałam ostatnią linijkę piosenki wpatrując się wprost w jego piękne czekoladowe tęczówki:
-But please don't catch me... - gdy skończyliśmy usłyszeliśmy głośne brawa, które zafundowała nam reszta klasy. Speszyłam się trochę, co od razu było widać po mojej twarzy, na której zagościły dwa czerwone rumieńce.
-To było świetne - podszedł do nas podekscytowany Pan Jones. Spojrzałam na niego zamglonymi oczami, tak tak ja nadal nie bardzo kontaktowałam z rzeczywistością.
-Zostańcie oboje po lekcji - po jego słowach wywnioskowałam, że nic dobrego nie świadczą. Usiadłam do ławki, dopadła mnie taka wena, że do końca lekcji skończyłam całą te piosenkę. Ciągle czułam na sobie wzrok Joe, co niesamowicie mnie krępowało. Co ten człowiek ze mną robi. Po dzwonku chciałam szybko wyjść, może tak uniknęłabym zostania po lekcji, jednak jak to na mojego profesjonalnego pecha przystało - nie udało mi się.
-Mógłby Pan szybko mówić, szczerze mówiąc trochę mi się spieszy - ale ze mnie kłamca, nigdzie mi się nie spieszyło.
-U nas w szkole co roku wystawiamy jeden musical, i tak pomyślałem... - wiedziałam co się szykuje, dlatego nie mogłam pozwolić mu skończyć.
-Nie ma takiej możliwości - powiedziałam jak najszybciej. Skierowałam swój wzrok na Joe, który stał i się nie odzywał, chyba analizował każde za i przeciw jakie mógł wyrazić.
-Podniesie wam to zachowanie, będziecie mieć lepsze oceny z muzyki, proszę was oprócz waszej dwójki, nie mamy tu nikogo kto umiałby śpiewać - jakoś jego błagania mnie nie wzruszały, doskonale wiedziałam czego chce, a wystąpienie w tej szopce nie było tym.
-Zastanowimy się - słucham?! Czy ja dobrze usłyszałam, czy on powiedział że ,,MY" się zastanowimy. Ja nie mam nad czym się zastanawiać. Jedyne co rzuciło mi się w oczy, to moment w którym Joe brał od nauczyciela kartki z tekstami piosenek. Wyszłam z tej sali nie czekając już na niego. Może i umiem śpiewać, ale wystąpienie przed całą szkołą nie wchodzi w grę! Szłam wściekła, przez co moje tempo tylko wzrastało.
-Demi czekaj! - krzyknął, podbiegając do mnie. Był cały zdyszany, na początku było mi go żal, ale jak przypomniało mi się na co się zgodził, od razu mi przeszło.
-Dlaczego nie chcesz spróbować? Masz niesamowity głos - uśmiechnął się, a to spryciarz, chciał mnie tak przekonać, ale nie ze mną te numery.
-Nie ma mowy, nie wystąpię przed wszystkimi, do tego jeszcze rodzice, nauczyciele, spaliłabym się ze wstydu - protestowałam.
-Proszę - wepchnął mi do ręki teksty piosenek, które mielibyśmy razem śpiewać.
-Powiedziałam, że nie wystąpię - byłam niesamowicie zła, czy on nie rozumie?
-Zastanów się o nic więcej Cię nie proszę. A tak przechodząc do innego tematu, miałabyś ochotę wyjść dziś do jakiegoś klubu? Wzięłabyś koleżankę, ja wezmę mojego przyjaciela - uśmiechnął się słodko, ukazując równiutki rządek białych zębów. Był jedną z tych osób, których uśmiech było widać, aż w oczach, przez co był jeszcze bardziej uroczy.
-Dobrze - sama nie wierzyłam w to co powiedziałam, nie lubię imprez, są straszne. Ale o tym już wspominałam. Poczułam jak składa pocałunek na moim policzku.
-Będę po was o 19 - uśmiechnął się ponownie i odszedł, a ja jak to na mnie przystało znów spaliłam buraczka. W drodze do domu postanowiłam, że zadzwonię do Caroline, bo kogo innego mam wziąć ze sobą jak nie moją brunetkę.
-Halo - jej głos był już nieco mniej zaspany, ale ja nadal jej nie rozumiem serio woli się wyspać i znów mieć nieobecność? Jak tak dalej pójdzie to nie zda przez frekwencję.
-Mam do Ciebie pytanie.
-Mam nadzieję, że to coś ważnego - wyraźnie słyszałam jak ziewa do telefonu.
-Ja chciałam zapytać, właściwie to chodzi mi o, no bo wiesz - nie mogłam się wysłowić, nigdy nie prosiłam ją żeby poszła ze mną na imprezę. Zawsze to ona naciskała, a ja odmawiałam. A co będzie jeżeli ona mi teraz odmówi?
-Wysłów się wreszcie - ponaglała mnie.
-Pójdziesz ze mną dziś na imprezę ? - szybko wydusiłam z siebie te parę słów.
-Ty tak poważnie?
-Jak najbardziej.
-Będę u Ciebie za pół godziny - słyszałam jeszcze jak szybko zrywa się z łóżka.

Tak jak powiedziała tak też zrobiła, nie minęło nawet 30 minut, a ja wraz z Care siedziałam u mnie w pokoju.
-Co Cię nakłoniło do chęci imprezowania? Demi to nie w twoim stylu - wiedziałam, że w końcu o to zapyta. Ta dziewczyna znała mnie, aż za dobrze.
-Joe mnie zaprosił, i powiedział żebym wzięła przyjaciółkę.
-Joe? Nie było mnie jeden dzień, a tu już takie rewelacje. No Demetrio widzę, że nareszcie zachowujesz się jak na nastolatkę przystało - uśmiechnęła się do mnie, i weszła wprost do mojej garderoby.
Przygotowania do wyjścia niesamowicie mi się dłużyły, nie wiem po co mamy robić taki makijaż, i ubierać się jak na jakieś przyjęcie. Po około 2 godzinach usłyszałam dzwonek do drzwi. Wraz z moją przyjaciółką zeszłyśmy na dół. Caroline wyglądała przepięknie, jak zawsze postawiła na swoje atuty, założyła sukienkę, która była ultra krótka, ledwo co zakrywała jej pośladki. Pokręcone włosy i mocny makijaż, tylko dodawały jej uroku. Ja za to, nie chciałam się tak stroić i mimo licznych protestów mojej przyjaciółki ubrałam leginsy, buty na szpilce i crop top. Włosy tylko rozczesałam, więc były delikatnie falowane, do tego mocniejszy makijaż oczu i byłam gotowa do wyjścia. Nie potrzebowałam tej całej super otoczki.
-Mamo wychodzę, nie wiem o której wrócę - krzyknęłam dosyć głośno, ponieważ moja rodzicielka znajdowała się na piętrze.
-Tylko wróć tak, żebyś dała radę pójść do szkoły - po jej słowach przewróciłam oczami, i wyszłam. Przed domem stał Joe, jak zawsze wyglądał zjawiskowo. Obok niego miejsce zajmował człowiek, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Zachwycił mnie, był równie przystojny co mój Joe. Miał na sobie czarne spodnie, szarą koszulkę i czarną skórzaną kurtkę. Jego włosy były czarne, dzięki czemu idealnie kontrastowały z lazurowymi oczami.
-Witaj jestem David, Ty zapewne jesteś Demi, a Ciebie ślicznotko nie kojarzę - zwrócił się do Care, widziałam iskierki w jej oczach, to mogło znaczyć tylko jedno - on jej się podoba !
Jechaliśmy w ciszy, stop mała poprawka. Ja i Joe się nie odzywaliśmy, za to Care i David ciągle nawijali, złapali wspólny język, mają podobne zainteresowania, więc może nawet coś z tego będzie. Nawet nie wiem kiedy, a już byliśmy pod klubem. Gdy weszliśmy przypomniałam sobie czemu nie cierpię takich miejsc, już od wstępu widziałam masę pijanych osób, nie wspominając już o tych, które brały coś dodatkowego. Od razu poszłam w stronę baru, jedyna opcja, żebym się nieco wyluzowała to napicie się czegoś i to w wielkich ilościach. Może jak zacznę przypominać tych wszystkich ludzi tu, to przestanę myśleć o tym jacy są żenujący. Zamówiłam jednego drinka, zaraz później kolejnego i następnego.
-Chodź zatańczymy, starczy Ci już tego picia - Joe pociągnął mnie na parkiet, a ja już pod wpływem wypitego alkoholu zaczęłam się dobrze bawić. Wyginałam się w rytm muzyki, co chwila ocierałam się o Joe, ale to przecież nie moja wina, sam zaciągnął mnie do tańca. W końcu po paru szybkich kawałkach muzyka zwolniła, a ja znalazłam się w jego ramionach. Kołysaliśmy się powoli w rytm muzyki, patrzyłam wprost w jego oczy. Wtedy zamiast rozkoszować się chwilą zastanawiałam się co robił przez pół wieczora, chodzi mi o te pół wieczora, które przesiedziałam przy barze.
-Muszę wyjść, duszno mi - oczywiście wcale tak nie było, ale na samą myśl, że mógł się zabawiać z jakąś niunią odechciało mi się przebywać z nim. Nie to, że byłam zazdrosna, nie myślcie sobie, ja po prostu się brzydziłam kto wie, gdzie on te ręce trzymał. Oczywiście do niego to nie dotarło i poszedł ze mną.
-Chodź odprowadzę Cię do domu.
-Jesteś pijany i chcesz prowadzić?
-Powiedziałem odprowadzę, a nie odwiozę - nie odzywałam się nic, przytaknęłam i poszliśmy. Droga ponownie minęła nam w ciszy, każde myślało o czymś innym. Nie cierpię takich sytuacji. W końcu po drodze tortur dotarliśmy pod mój dom.
-To ja już pójdę - już chciałam wejść, gdy złapał mnie za rękę.


piątek, 8 kwietnia 2016

Rozdział 2

Chodziliśmy po szkole, oprowadzałam go krótko opisując każde pomieszczenie, byłam niesamowicie zażenowana, ręce trzęsły mi się z nerwów, głos drżał. A on się nic nie odzywał, nawet nie przytakiwał, sam był średnio zainteresowany. Wyszliśmy na dwór, teraz czas pokazać mu zewnętrzną część naszej szkoły, boisko, bieżnia.
-Gdzie tu mogę zapalić? - odezwał się pierwszy raz odkąd szliśmy razem.
-Chodź - odruchowo pociągnęłam go za rękę, jednak w przeciągu sekundy puściłam ją. Poczułam się ponownie niesamowicie głupio. Prowadząc go za szkołę w mojej głowie znajdowało się coraz więcej myśli, pytań i wszystkie dotyczyły jego osoby. Nie miałam pojęcia kim jest, jak się tu znalazł, na ile u nas zagości, czy ma rodzeństwo - dosłowna pustka.
-Tutaj możesz spokojnie zapalić - oparłam się o mur, i przyglądałam się każdemu ruchowi jaki wykonywał, czułam się głupio ale co miałam robić? Patrzeć na chmurki?
-Chcesz ? - wyciągnął w moją stronę paczkę czerwonych Marlboro. Teraz miałam dylemat, no bo generalnie nie paliłam, ale z drugiej nie chciałam wyjść na jakąś gówniarę czy też taką przykładną. Po długiej walce z samą sobą, postanowiłam trzymać się swoich przekonań. Wzięłam głęboki wdech i praktycznie niesłyszalnie powiedziałam:
-Nie dziękuje, nie palę - spuściłam głowę, żeby nie widzieć jego reakcji.
-Rozumiem - nie tego się spodziewałam, schował paczkę i sam zaczął palić. Nie odzywałam się do niego, nie wiedziałam o czym moglibyśmy rozmawiać. To była jedna  z tych krępujących sytuacji, zdecydowanie.
-Mogę Cię o coś zapytać? - uniosłam niepewnie wzrok, musiałam przerwać jakąś te ciszę, a na nic lepszego nie wpadłam.
-Jasne, nie krępuj się - zaciągnął się i dmuchnął wprost w moją stronę, na szczęście był wiatr i nie osmrodził mnie.
-Czemu nosisz okulary? Przecież tutaj nie ma słońca? - byłam niesamowicie tego ciekawa odkąd tylko go zobaczyłam.
-Dobre pytanie - zsunął okulary, a moim oczom ukazały się piękne brązowe tęczówki, które idealnie zgrywały się z jego ciemniejszą karnacją. Oprócz tego zobaczyłam też spore limo, pod lewym okiem.
-Jak widzisz na razie to rzecz konieczna, małe nieporozumienie w klubie - ponownie wsunął okulary na nos. Wcale mi się to nie podobało, chciałam móc jeszcze popatrzeć w te oczy, wydawały się takie prawdziwe.
-Mam pomysł, siadaj - wskazałam stary fotel, który stał za szkołą już od wielu lat. Tutaj siedziała elita, gdy wychodzili się dotlenić. Posłusznie usiadł, a ja z torebki wyjęłam puder i podkład.
-O nie, nie. Co to, to nie - od razu zaprotestował, chciał wstać ale pchnęłam go lekko i znów siedział, ja taki siłacz.
-Spokojnie jak Ci się nie spodoba, to mam mokre chusteczki więc będziesz mógł zmyć - w końcu przestał protestować. Siedział spokojnie i kończył palić papierosa. Stałam nad nim i nakładałam cienką warstwę podkładu, było mi trochę nie wygodnie, ale narzekać jakoś bardzo nie będę.
-Siadaj, bo Ci chyba nie wygodnie - pociągnął mnie tak, że siedziałam z rozszerzonymi nogami na jego kolanach, twarz miałam skierowaną wprost na niego. Czułam się trochę niezręcznie, ale mimo wszystko sytuacja, w której aktualnie się znajdowałam bardzo mi odpowiadała. Wzięłam głęboki wdech i kontynuowałam swoją pracę. Zajęło mi to może z niecałe 10 minut, a efekt był powalający.  Po siniaku nie było nawet śladu, a całość idealnie zgrała się z odcieniem skóry Joe.
-Proszę - podałam mu lusterko, byłam ciekawa jak zareaguje na efekt mojej pracy.
-Nie wierzę,
-Aż tak źle? - siedziałam nadal na jego kolanach i wpatrywałam się wprost w jego oczy. Nie była pewna, czy to jego ,,nie wierzę" miało znaczyć, wow jest świetnie czy o nie co Ty mi zrobiłaś.
-Jest świetnie dziękuje - ucieszył się jak małe dziecko, obdarował mnie wielkim buziakiem w policzek.
-Widzisz teraz już nie potrzebujesz okularów - uśmiechnęłam się i wstałam, pochowałam wszystkie kosmetyki.
-Musimy chyba już iść, w końcu się zorientują jak to moje oprowadzenie wygląda, a wtedy będzie że już pierwszego dnia pokazuje Ci najgorsze zakamarki szkoły - spojrzałam na niego, jego wyraz twarzy był tajemniczy i nic nie dało się z niego wyczytać. Niby taki ucieszony, ale też tajemniczy, mroczny. Nie wiem nie umiem określić tego jednym słowem.
-Idziesz? - spytałam odwracając się w jego stronę. Podszedł do mnie i ruszyliśmy. Więc wycieczki część druga. Teraz pokazywałam mu nasze boisko, bieżnie, generalnie część zewnętrzną szkoły.
-To chyba tyle, jeżeli chodzi o naszą wycieczkę - odwróciłam się do niego. Staliśmy na środku boiska, patrzyliśmy sobie w oczy. Poczułam jak na moją  twarz wkradają się dwa rumieńce, zawstydzał mnie, i to strasznie. Był straszny wiatr przez co moje włosy zakryły całą moją twarz.
-Cholerny wiatr - skomentowałam dosyć głośno po raz kolejny odgarniając niesforne kosmyki z twarzy. Kolejny raz zawiało, a ja już nie miałam ochoty tego poprawiać. Wtedy poczułam czyjąś rękę na moim policzku, czyjąś głupie określenie, w końcu byłam tu tylko z Joe.
-Masz śliczny uśmiech - takiego komplementu bym się nie spodziewała, teraz spaliłam buraka już do końca. Podszedł do mnie bliżej, czułam jak moje ciało płonie od środka, on tylko podszedł, a ja już schodziłam z zachwytu. Oczywiście to nie bajka i musiało coś się wydarzyć usłyszałam dzwonek, i po 20 sekundach na boisko wybiegła rzesza dziewcząt z mojej klasy, jak i z tych starszych, od razu otoczyły Joe, a ja nie miałam ochoty się przeciskać na siłę więc odeszłam. Do końca dnia, oczywiście tego szkolnego została mi ostatnia lekcja, czyli muzyka. Najlepszy przedmiot w tej szkole, i tym razem mówię to na prawdę bez żadnego sarkazmu. Siedziałam w ławce pisząc słowa do nowej piosenki. Czasem miałam takie momenty, w których potrafiłam usiąść i piosenkę napisać w przeciągu parunastu minut. To był jeden z tych momentów, już mam pierwszą zwrotkę:
But you're so hypmotizing
You've got me laughing while I sing
You've got me smiling in my sleep
And I can see this unraveling
Your love is where I'm falling
But please don't catch me...

Zapewne bym skończyła ją do końca, gdyby nie to że ktoś przekuwał mnie wzrokiem. Uniosłam głowę i nad sobą zobaczyłam mojego ukochanego nauczyciela.
-Piękna piosenka, zaśpiewasz nam.
-Nie koniecznie - spuściłam głowę, z doświadczenia wiem że patrzenie na kogoś prowokuje to, że dalej będzie Cię męczył abyś uległa.
-To nie było pytanie, już - wiedziałam, że nie wygram z nim dlatego wzięłam kartkę i wyszłam na środek.
-Niestety mam tylko parę linijek, bo ktoś nie pozwolił mi dokończyć - spojrzałam wrogo na mojego nauczyciela. Spojrzałam na klasę, najgorsze było to, że w pierwszej ławce na przeciwko mnie siedział Joe! Ręce automatycznie zaczęły mi się trząść, głos drżał.
-Nie ja chyba nie dam rady - wypuściłam powietrze z płuc. Wtedy stało się coś dziwnego. Coś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewała.




poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział 1

-Demi wstawaj! - usłyszałam głośny piskliwy głos, w każdej sytuacji bym go poznała, jedyny na świecie, jedyny tak denerwujący - głos mojej matki.
-Jeszcze 5 minut - krzyknęłam przeciągając się na łóżku. Dziś miałam wyjątkową ochotę nie iść do szkoły, niestety u mnie w domu by to nie przeszło. Moja mama wychowywała mnie sama, przez co miała jakieś chore urojenia na punkcie szkoły i generalnie edukacji. Tak to nie interesowała się mną za bardzo, nie obchodziło jej czym się interesuje, czy mam przyjaciół, gdzie wychodzę. Jedyna rzecz, którą sprawdzała to były obecności i oceny w szkole. Na tym się kończyła jej kontrola rodzicielska. Więc mogłam wychodzić nawet na całe nocy, bylebym następnego dnia pojawiła się na zajęciach. Nie wiem ile czasu minęło, ale zdążyłam już na prawdę dobrze przysnąć, gdy poczułam, że ktoś zrywa ze mnie kołdrę. Byłam zła, otworzyłam oczy i jak łatwo można się domyślić zobaczyłam moją ukochaną matkę.
-Nie idę na pierwszą lekcję - zakryłam głowę ponownie kołdrą, udając że mnie nie ma. Myślałam, że odpuści. Wiecie jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia. Jednak nie tym razem, ponownie zerwała ze mnie kołdrę, tym razem już porządnie się wydzierając.
-Już wstaje, tylko zamknij się proszę - wiem, dla niektórych może to być absurdalne, tak odzywać się do matki. Jednak dla mnie jest to taka szara rzeczywistość, wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Ujrzałam swoje odbicie i mało co nie umarłam, pod oczami wielkie ciemne cienie, włosy w totalnym nie ładzie. Ziewnęłam, byłam dosyć przemęczona, spałam może z 3 godziny. Normalna matka pozwoliłaby posiedzieć mi w domu, ale nie no bo po co? Lepiej się męczyć. Po porannej toalecie, poszłam do pokoju przygotować sobie ubrania na dziś. Zdecydowałam się na leginsy i białą bokserkę, w końcu nie było tak zimno. Z wieszaka zgarnęłam jeszcze skórzaną kurtkę. Zeszłam na dół, gdzie czekała już na mnie mamusia. Rzuciła mi jakieś drobne na śniadanie i dosłownie wygoniła mnie z domu, bo przecież gdybym się trochę spóźniła to byłby koniec świata. Idąc wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Caroline, odebrała ale już wiedziałam, że nie jest zbyt szczęśliwa z tego że dzwonie.
-Czego? - warknęła zaspanym głosem do telefonu. No fakt, gdyby nie moja rodzicielka pewnie też bym teraz spała. Zazdroszczę Care mieszka sama, nikt jej nie ględzi nad uchem. Po prostu żyć nie umierać.
-Chciałam się zapytać, czy będziesz w szkole jednak słysząc twój głos, odpowiedź jest wręcz jasna.
-Tak cieszę się, że załapałaś. A teraz wybacz, ale idę spać dalej - nie czekając nawet na moją odpowiedź rozłączyła się. Szłam trochę, no dobra bardzo zła. Ten dzień już od początku był fatalny, a to że Care nie będzie było tylko po prostu dobiciem leżącego, w tym przypadku tym leżącym jestem ja, tak gdyby ktoś nie załapał. Na szczęście, w sumie na moje nie szczęście, do szkoły miałam blisko, za blisko i już po pięciu minutach stałam pod gmachem, tego urwiska. Jak zawsze uradowana (tutaj należy wyczuć mocny sarkazm) udałam się na pierwszą lekcję, najbardziej znienawidzoną przeze mnie matematykę. Miałam ją codziennie, z moim ukochanym wychowawcą, tutaj również pojawia się sarkazm.
-No to dziś popytam z ostatniej lekcji - to dosyć zabawne, bo to jedno zdanie z ust Mr. Robinsona, sprawiło że w sali zrobiło się cicho, wszyscy spuścili głowę i zaczęli udawać, że piszą coś, liczą, myślą.
-Lovato - to jedno słowo, a tak wiele może zmienić. Wstałam i podeszłam do tablicy, po całej nocy imprezowania jakoś średnio miałam ochotę na odpowiedź. Zadawał za dużo pytań, w za krótkim czasie, przez co na niczym nie mogłam się dokładnie skupić.
-Może Pan nieco wolniej - grzecznie poprosiłam, bo w sumie nawet nie miałam ochoty na kłótnie. 
-Lovato, nie jesteśmy w przedszkolu siadaj - tak jak kazał tak zrobiłam, nie miałam pojęcia czy to się wiążę z tym, że właśnie zaliczyłam jedynkę, czy widząc w jakim jestem użytecznym stanie, po prostu mi odpuścił. Gdy już miałam spytać i dowiedzieć się, czym uraczył mnie mój profesor, do sali wszedł dyrektor, szepcząc coś do ucha Robinsonowi. W przeciągu sekundy wstał ze swojego fotela, spoważniał, wyprostował się, chyba chciał wyglądać dostojnie ale średnio mu to wychodziło.
-Na następnej lekcji, czyli na naszej godzinie wychowawczej do waszej klasy dołączy nowy uczeń, więc przyjmijcie go z szacunkiem i klasą - powiedział dosyć poważnie, jego wspaniałomyślność była spowodowana obecnością dyrka, a nie tego że jest taki zawsze. Dalej lekcja minęła jak zawsze nudno, a przez niezapowiedzianą wizytę jaką mieliśmy nawet zapomniano o mojej jedynce. Także jedyne co mogę powiedzieć to DYREKTORZE PRZYCHODŹ CZĘŚCIEJ! Na przerwie siedziałam z grupką tej elity, tylko dlatego że wszyscy lubili Care, za czym szło, że mnie również. Taki szarak, a dzięki przyjaciółce może być lubiany, kto by pomyślał, że młodzież jest taka płytka. Wszyscy ciągle tylko mówili o tym nowym, kim jest, jak wygląda, a nawet już dziewczęta zaczęły go zaklepywać, ja tylko co chwilę przytakiwałam im z uśmiechem. W końcu zadzwonił dzwonek i wszyscy weszliśmy do klasy, każdy oczekiwał tylko jednej rzeczy - pojawienia się nowego. Szczerze mówiąc jakoś niespecjalnie na to czekałam, kolejny kujon, albo cwaniaczek takich mamy tu już, aż nadmiar. Po 20 minutach, drzwi w klasie się otworzyło, a do środka wszedł On. Gdy na niego popatrzyłam moja buzia szeroko się otworzyła, nie pomyślałabym, że tak zareaguje. Miał nieco ciemniejszą karnację, czarne lekko obcisłe spodnie, białą koszulkę, czarną skórzaną kurtkę, a jego oczy zasłaniały czarne okulary. Miał idealne rysy twarzy, do których pasowały  postawione na żel ciemne włosy. Nie mogłam pozbierać logicznie myśli, wszystkie porozpadały się na tysiąc kawałków. Mój rozum, pff o czym my tu mówimy, ja straciłam rozum. Nie sądziłam, że tak na mnie zadziała jego osoba.
-Przywitajcie nowego ucznia, wstańcie - wycedził przez zęby Robinson.
-Hej, jestem Joseph Jonas, ale mówcie mi Joe - uśmiechnął się nie zdejmując nadal okularów. Niesamowicie intrygowało mnie jaki ma kolor oczu.
-Demi ! - usłyszałam głośny ton nauczyciela. Potrząsnęłam głową i spojrzałam na niego, pewnie musiałam wyglądać jak jakaś idiotka.
-Tak?
-Ileż można Cię wołać !
-Przepraszam zamyśliłam się - szybko skarciłam się w myślach za taką wpadkę.
-Oprowadzisz nowego kolego po szkole teraz, ponieważ masz najlepsze wyniki w nauce więc nie stracisz nic - uśmiechnęłam się delikatnie przytakując, a za plecami słyszałam głos jednej z moich ,,kumpel"
-Co można stracić po godzinie wychowawczej?
-Michelle nie odzywaj się, Demetrio idź już -podeszłam do Joe i razem z nim wyszłam z klasy, oczywiście jako dżentelmen wypuścił mnie pierwszą.



Witam!
Jest to pierwszy rozdział tutaj, mam nadzieję że to opowiadanie przypadnie wam do gustu i będziecie tutaj częstymi gośćmi :) 

wtorek, 15 marca 2016

Remember you and me - Prolog

Na wstępie może powiem coś krótko o sobie. Mam na imię Demi, mam 18 lat i jestem już w ostatniej klasie liceum. Wiem to takie normalne, jednak w moim życiu nie dzieję się na prawdę nic ciekawego, codziennie wstaję rano i idę do szkoły, wracam, uczę się i spać. Uczę się w sumie najlepiej z całej klasy, ale nie myślcie sobie, że jestem jakimś kujonem, bo tak oczywiście nie jest. Po prostu moi rówieśnicy są tak mądrzy, że najwyższa średnia pośród nich wynosi lekko ponad 3. Mimo tego, że uczę się lepiej nie jestem jakoś odrzucana przez klasę, zajmuje miejsce zwykłego szaraka, czyli osoby której mówi się to ,,cześć". Jedyną osobą, z którą bardziej się spoufalam jest moja przyjaciółka Caroline. Cóż ona to dopiero specyficzna osoba, dosyć arogancka, chamska, wredna, ale dla przyjaciół jest w stanie zrobić wszystko, co nie raz mi to udowodniła. Dzięki niej od czasu do czasu, się rozerwę. Tak to wolę posiedzieć w domu, czasem piszę piosenki, wiersze, ale tylko dla siebie. Jestem jak widać dosyć spokojną osobą, nie lubię imprez i tych wszystkich głośnych lokali, które są wręcz napakowane masą pijanych lub naćpanych osób. Jaka w tym frajda? No właśnie żadna! Cóż nie będę się bardziej rozgadywać na swój temat, na pewno chcecie poznać moją historię, a zaczęła się ona dosyć normalnie, a mianowicie...